Praktycznie wszędzie pisk maszynki Pana Geigera napawa optymizmem. Odnosi się wrażenie, że w niektórych domach, czy rejonach można byłoby nawet zamieszkać. Chcąc uzyskać punkt odniesienia do wskazań „żółtego wariata” w stolicy, pod Pałacem Kultury wskazanie wynosiło 0,33 mikrosiwerta. I tak jak „Leroy Merlin” nie nazywa się „Lerłajem Merlinem”, czy „Zielonym Obi” tak i w tym przypadku nie występują „ziwerty”, „silwerty” i inne „sieleverty”.
Zdecydowanie pomimo praktycznie mniejszego promieniowania niż w Warszawie są miejsca, takie jak piwnice szpitala, gdzie do dzisiaj zalega napromieniowana odzież strażaków. O skali skażenia świadczy też jeden z najbardziej fantazyjnych artefaktów – „chwytak”. Nie jest ani nadzwyczajnie duży, czy też fikuśnej budowy a przyciąga uwagę. Dlaczego ?
Tym właśnie elementem po katastrofie wyciągano co gorętsze kąski z reaktora.
Dozymetr mówi, że pomimo upływu czasu, 30 lat temu naprawdę musiało być tu promieniście.
Ten element, ze względu na właściwości „grzewcze” doczekał się wielu artykułów i filmików, takich jak ten. Stał się również jednym z ulubionych elementów dla wandali, którzy szczególnie po emisji serialu HBO stali się zmorą Strefy.
